Plants vs Zombies: Garden Warfare to rewelacyjna gra z zombiaczkami i moja 40 platyna
Tytuł wciągnął mnie do tego stopnia, ze grałam w niego jeszcze ładnych paręnaście(-dziesiąt) godzin po zdobyciu platyny, a wszystko po to, żeby odblokować kolejne skórki.

Większość pucharków wpadło mi podczas normalnej rozgrywki, więc nie są one jakoś wybitnie trudne do zdobycia.

Najbardziej upierdliwe a zarazem czasochłonne trofea, to te za pokonanie 100 przeciwników danego rodzaju zombie i roślin. Trofeum zależne bardziej od szczęścia, czyli tego jaki rodzaj postaci wybierze przeciwnik, niż naszych umiejętności. O ile trofeum za zombie wpadło w miarę „szybko”, to z roślinami bujałam się aż do samego końca.

Z osiągnięciem 50 level’u nie ma większego problemu, tym bardziej, że otrzymuje się sporo kart do pominięcia zadań, które zresztą same w sobie, nie są jakoś zbytnio skomplikowane.

Najtrudniejsze trofeum w całej grze, to obronienie ogrodu przez 10 fal na poziomie CRRRRRAAAZY. Po pierwsze, żeby zagrać z randomami, to trzeba mieć naprawdę szczęście. Nie wiem, czy to wina serwerów, ale są duże problemy z połączeniem się z innymi graczami, a jak już połączy to zaraz wywala z gry. Co dziwne, z tym problemem spotkałam się tylko na najwyższym poziomie trudności.
Trofeum udało mi się wreszcie zdobyć grając razem z mężem Strzelającymi Groszkami na planszy Sharkbite Shores, uzbrojeni po zęby w „Pędy” Bambusa

Dojście do platyny zajęło mi jakieś 50 godz. Może to i dużo, ale to jedna z tych gier, gdzie dobrze się bawiąc, nie zwraca się specjalnej uwagi na trofea ani mijający czas.

3,5/10


PS Nie mogę się doczekać, ogrania drugiej części