Pokaż wyniki od 1 do 4 z 4

Wątek: Ni No Kuni: Wrath of the White Witch - Recenzja

Widok wątkowy

Poprzedni post Poprzedni post   Następny post Następny post
  1. #1
    Awatar Minuta1985
    Dołączył
    Mar 2012
    Mieszka w
    Zgierz
    Posty
    304
    Post Thanks / Like
    Siła reputacji
    22
    Gamer IDs

    PSN ID: minuta1985

    Post Ni No Kuni: Wrath of the White Witch - Recenzja



    Czym są tak naprawdę baśnie? Przeważnie kojarzą nam się one z opasłymi tomiszczami starych ksiąg, gdzie na pożółkłych kartach możemy spotkać takie postacie jak elfy, wróżki, czarodziejów; rzeczy magiczne i tajemnicze - słowem wymykające się regułom naszego świata. Na domiar tego często w historię taką wplątana jest osoba właśnie z tego "naszego", bliższego nam uniwersum a dzieje się tak jedynie za sprawą cudownego zrządzenia losu. Powoli, z biegiem czasu poznaje ten fantastyczny, z początku obcy przecież jej świat, zaczyna identyfikować się z jego niezwykłymi mieszkańcami a zwieńczeniem całej historii okazuje się pokonanie Zła i powrót do domu w glorii i chwale zbawcy owego bajkowego miejsca. Na podobnych zasadach poprowadzono dziesiątki tego typu dzieł, ot choćby "Opowieści z Narnii", "Czarnoksiężnik z Krainy Oz", "Alicja w Krainie Czarów" czy w pewnym stopniu wyświetlanego obecnie w kinach "Hobbita".

    Ni no Kuni wpisuje się dokładnie w ten opisany powyżej rodzaj narracji. W grze studia Level 5 staniemy się na powrót dziećmi na dwóch płaszczyznach. Naszym głównym protagonistą staje się bowiem ośmioletni chłopiec o imieniu Oliver. Jest to dziecko niebywale wrażliwe, w którym nie znajdziemy krzty złych intencji. Przełomem w jego życiu okazuje się śmierć mamy, z którą Ollie był bardzo blisko. Nie mogąc pogodzić się z okrutnym losem chłopiec zamyka się w sobie a jedynym jego przyjacielem staje się maskotka o imieniu Mr. Drippy. Jako że Oliver nie jest jednak zwykłym dzieckiem jego tęsknota i miłość do rodzicielki sprawiają, że mała szmaciana lalka ożywa czy raczej powraca do swojej poprzedniej postaci. Drippy okazuje się wróżką a raczej jak sam się tytułuje "Lord High Lord of the Fairies" po czym zaprasza chłopca do swojego magicznego świata. Ollie nie jest jednak przekonany co do takiej podróży i dopiero słowa: "Wciąż możesz uratować swoją mamę" stają się dla niego bodźcem by rozpocząć swoją podróż. Okazuje się bowiem, że oba światy – zarówno ten magiczny jak i realny – są ze sobą powiązane a każda osoba żyjąca w jednym uniwersum ma swoją bratnią duszę w tym drugim. Dla mamy naszego bohatera takim duchowym partnerem była Wielka Czarodziejka Alicja, która została pokonana i uwięziona przez złego Ciemnego Dżina imieniem Shadar. Uwolnienie jej ma sprawić, że Ollie na powrót odzyska kochaną rodzicielkę. Więcej pisać nie trzeba. Ruszajmy ku przygodzie...!




    Ni no Kuni zostało wydane w Japonii już w 2011 roku i aż dwa długie lata przyszło czekać nam, graczom europejskim na pełną translację i przystosowanie tytułu do rynku innego niż japoński. A zaprawdę było co tłumaczyć – w grze znajduje się bowiem Księga Czarów, rzecz całkowicie unikatowa a zawierająca masę tekstu, opisów, nazw własnych a nawet w pełni funkcjonalny runiczny alfabet! Na rynku azjatyckim do gry, nawet w tej podstawowej edycji, była ona dodawana w formie drukowanej. Niestety my musimy zadowolić się jej wirtualnym odpowiednikiem, no chyba że ktoś ma się ochotę szarpnąć na edycję kolekcjonerską, wtedy nie było tematu.
    Wspomniałem o powrocie do dzieciństwa na dwu płaszczyznach. Ni no Kuni jest bowiem czystym powrotem do klasyki gatunku. Koniec z korytarzowymi pseudo jRPGami, którymi ostatnio "raczyło" nas Square Enix. Oczywiście takie lokacje też się zdarzą i tutaj ale nijak nie można tego porównywać z tworami typu FFXIII/FFXIII-2. NNK oferuje nam piękną, czytelną mapę po której możemy poruszać się niemal bez żadnych ograniczeń. Z biegiem fabuły dostaniemy również dostęp do kilku środków lokomocji a osławiony na filmikach fioletowy smok Tengri nie jest na pewno najdziwniejszym z nich. A więc na staroszkolną modłę łazimy w tę i nazad od krainy do krainy, ubijamy potworki, zbieramy looty, odwiedzamy miasta, jaskinie, fortece, górskie przełęcze i wykonujemy zadania poboczne. Tak! Ta gra ma w końcu to coś z czego słynęły swego czasu japońskie rolpleje. Masa zadań pobocznych! I pisząc "masa" w cale nie mam na myśli 30 – 40 questów na krzyż. Czego tu nie ma? Rozpoczynając od klasyki – znajdź popierdółkę i przynieś ją właścicielowi a dostaniesz 20 golda i słomiane buty – przez różnorakie misje ubijacko – łowieckie, zabawy w łowcę skarbów, alchemika czy napełniania serc okolicznych mieszkańców brakującymi elementami. Jest to kolejny świetny patent – jako że Oliver jest chłopcem o czystym sercu ma on moc obdarowywania innych napotkanych osób uczuciami takimi jak odwaga, dobroć, wiara czy miłość. Każdorazowo więc znajdujemy postać, która posiada w sobie nadwyżkę danej emocji po czym skrzętnie pożyczamy ją i uzupełniamy jej braki u innych mieszkańców. Mała rzecz a cieszy i świetnie obrazuje rolę Olivera w tym magicznym, otaczającym go świecie.

    Kolejna rzecz warta szerszego omówienia to system walki – dla niektórych jest to wisienka na torcie a dla innych gwóźdź do trumny tego tytułu, niemniej jednak to kolejny już powrót do kanonów gatunku. Tak więc do dyspozycji oddana nam zostaje maksymalnie trzyosobowa drużyna, której możemy wydawać polecenia na wzór systemu ot choćby w starusieńkim FFIX. A więc możemy zaatakować, użyć przedmiotu, rzucić czar lub umiejętność z całej ofensywno – defensywno – wspomagającej gamy bądź najzwyczajniej w świecie przejść do obrony. Nowością jest tu możliwość ciągłego poruszania się podczas starć i choć sterujemy naraz tylko jedną postacią ( resztą steruje SI konsoli, możemy jej w tym pomóc nakreślając wcześniej jedną z kilku prostych taktyk na rozegranie danej walki ) nadal mamy pośredni wpływ na całą drużynę. I tu dochodzimy do elementu pokepodobnego czyli kolekcjonowania i rozwoju wszelakiej maści potworków, zasiedlających tą magiczną krainę a które napotkamy na swojej drodze. Jeżeli wierzyć Gadającemu Kamieniowi ( kto zagra ten zrozumie ) po świecie gry pałęta się bezpańsko grubo ponad 400 rodzajów bestiariusza i niemal każdego – z wyjątkiem bossów – będziemy w stanie pozyskać! Będzie na to miała wpływ Esther, koleżanka Olliego obdarzona mocą rekrutowania nowo pokonanych stworków w nasze szeregi. Owe pieszczochy, nazwane określeniem Familliars, możemy śmiało wysłać na plac boju a każdy z nich dysponuje odrębnymi parametrami. Tak więc potworki mają swoje własne statystyki jak siła, obrona magiczno – fizyczna, szybkość czy pasek staminy, który określa na jak długi czas nasz pupil może być wystawiony do pojedynku. Jedyne parametry, które ma on wspólne z właścicielem to punkty życia i magii. Tak więc każda osoba w drużynie może posiadać na podorędziu do trzech chowańców co łącznie daje nam 12 członków naszej drużyny! Potworki naturalnie wzorem tasiemca od Ninny potrafią zdobywać punkty doświadczenia i ewoluować w kolejne formy po dotarciu do określonego pułapu. I choć z każdą transformacją poziom naszego podopiecznego z powrotem spada do pierwszego to kolejny przyrost expa jak i statystyki bazowe są wyższe od poprzedniego stadium. Każdy Familliar potrafi przejść do trzech przeobrażeń – dotarcie z pierwszego na drugi jest czysto liniowe ale już podczas kolejnego awansu do trzeciej formy gra pozostawia nam możliwość wyboru – drzewko rozgałęzia się na dwie odnogi determinujące jego naturę. Do tego dochodzi jeszcze parametr taki jak "zdobywanie zaufania" – tak więc poza podstawowym rozwojem za punkty doświadczenia mamy możliwość dokarmiać naszego podopiecznego wszelakimi słodyczami jak ciasta, cukierki, lody i wiele innych. Wraz z kolejnymi posiłkami i doborem odpowiedniej diety ( różne potworki mają różne preferencje jeśli chodzi o potrawy ) nasz stworek zżywa się z nami, rosną jego statystyki i poziom staminy co naturalnie ma przełożenie w walce. Jako że Familliarsy posiadają stalowe żołądki potrafią również pochłaniać drogocenne kamienie mające zaklęte w sobie dodatkowe umiejętności i w ten sposób przyswajać je. Bardzo pożyteczna sprawa.




    Odnośnie oprawy – Level 5 poprzez zaproszenie do współpracy studia Ghibli pokazało, że nie boi się niekonwencjonalnych mariaży. I z czystym sercem trzeba przyznać iż ta kooperacja udała się wzorowo! Ghibli, znane skądinąd z produkcji takich jak Laputa, Mój sąsiad Totoro, Księżniczka Mononoke czy oskarowe Spirited Away okazało się dla developera idealnym kandydatem na partnera. Pod przewodnictwem japońskiego guru animacji, Hayao Miyazakiego powstała gra która zachwyci i spowoduje opad szczęki u każdego fana anime. Oprawa idealnie współgra z rodzajem rozgrywki a także samą opowieścią – cell shading zastosowany w Ni no Kuni jest najwyższej próby. Grając w NNK mamy wrażenie uczestnictwa właśnie w wysokobudżetowym filmie animowanym co podkreślają liczne filmiki w formie wstawek anime przeplatające się z grą właściwą. Muzycznie gra także urzeka. Odpowiedzialni za nią panowie Joe Hisaishi i Rei Kondoh dali popis swoich niebywałych umiejętności. Tam gdzie ma być wesoło – jest wesoło. Gdzie smutno lub straszno – gra swym udźwiękowieniem idealnie to podkreśla. Zwłaszcza przewodni motyw przygrywany podczas poruszania po mapie pokazuje klasę, na długo wpada w ucho i co najważniejsze – nie nuży nawet po 80 godzinie spędzonej z grą. Co ja będę dłużej gadał - jest to według mnie najlepsza ścieżka dźwiękowa umieszczona w grze jRPG na PS3 i stanowi kolejny piękny powrót do korzeni – a przy okazji niesamowicie kojarzy mi się także z moim ulubionym LoMem z PSXa. Voice acting został zrealizowany bardzo dobrze, podobać się może zwłaszcza Drippy ze swoim dziwacznym, wesołym sposobem wypowiadania się i konstruowania zdań. Co do reszty bohaterów również nie mam uwag. Może nieraz pewne postacie wydają się nieco przerysowane ale w końcu to baśń i taka konwencja jest w tym momencie jak najbardziej na miejscu. Dla prawdziwych Otaku pozostaje także możliwość gry z japońskim dubbingiem a angielskimi napisami także w tym aspekcie każdy może czuć się ukontentowany.

    Wspominałem na początku o fabule – jeśli chodzi o ukazywanie opowieści to NNK nie ma sobie równych! Gra miażdży swoją opowieścią. Wyłączając Olivera żadna z postaci nie jest kryształowa, tam gdzie w innych produkcjach dominuje czerń albo biel tu doświadczyć możemy całej palety szarości. Każda postać ma swoje motywacje, sposoby zachowania i rozwiązywania swoich problemów – również Drippy, najlepszy przyjaciel Olliego, jego przewodnik i opiekun nie jest postacią bez skazy. Nie chcę nic więcej spoilerować ale powiem ze jeśli chodzi o historię to gra niebezpiecznie zbliża się do geniuszu fabuły z FFVII! Reszta niech pozostanie milczeniem...




    Czy ta gra ma jakiekolwiek wady? Nieszczególnie – można przyczepić się do systemu walki, który nie każdemu musi odpowiadać. Można pomarudzić na brak lokalizacji, która z pewnością wpłynęłaby na odbiór i sprzedaż tego tytułu na rodzimym rynku ( co innego że byłby on tak nieznaczny że aż szkoda zachodu na taką inicjatywę ). Sporą bolączką dla niektórych mogą okazać się długie niezdubbingowane partie tekstu, podczas których słyszymy radosne piski przywodzące na myśl podobne rozwiązanie z Okami ( na szczęście nie na taką skalę ). Miejscami faktycznie może wykraczyć się jakaś teksturka ale to naprawdę sporadyczne przypadki. Trzeba by latać z nosem przy ścianach aby przez te 90 – 100 godzin jakie zajmuje platynka znaleźć choć kilka takich. Sama fabuła pęka w 30 – 40 godzin co jak na ten gatunek nie jest słabym wynikiem ale z drugiej strony też nie jakimś rewelacyjnie dobrym. Na szczęście NNK posiada tyle zadań pobocznych że ich liczba spokojnie starcza na drugie tyle. Prawdziwym, jedynym minusem może okazać się Farming. Celowo pisany z dużej litery gdyż spora część pucharków wpada właśnie za zebranie określonej liczby zwierzaków, zalchemizowanych przedmiotów, ukończenia wszystkich zadań itd. Farming w Ni no Kuni to jakby osobna gra w grze i jeżeli nie lubimy posiadówek nad wbijaniem doświadczenia, zbierania przedmiotów na drop których mamy chyba z 2 promile szans czy kolekcjonowania potworków które za cholerę nie chcą się złapać – to możemy mieć problem. Fakt że gra nagradza za osiągnięcie określonych wyników w bardzo fajny i motywujący sposób ale wiem że nie każdy gracz będzie mieć w sobie tyle samozaparcia aby się o tym przekonać. No i waga gry – kupując Ni no Kuni ze sklepiku Sony przygotujcie sobie zawczasu na konsoli ponad 30GB wolnego miejsca gdyż sama gra waży bagatela – 22GB, uprzedzam lojalnie! I to by było chyba na tyle, więcej grzechów tej produkcji nie pamiętam albo po prostu przez grzeczność ich nie wymienię bo i nie ma takiej potrzeby - są zupełnie nieistotne.

    Summa summarum – jeżeli dotrwałeś, drogi Czytelniku, do tego momentu to zapewne sam już wiesz czy skusić się na ten tytuł czy też nie. Z mojej strony ogromnie polecam przygody Olliego jako swoisty katharsis gatunku japońskiego rolpleja. Podobnej pozycji na rynku ze świecą szukać co powinno być wystarczającą rekomendacją. Świetna opowieść, zapierająca dech w piersiach oprawa graficzna, do tego fantastyczna muzyka... dla prawdziwego staroszkolnego fana RPG nie może być lepszej zachęty, tym bardziej że Ni no Kuni pojawiło się ostatnio na PSS w bardzo ale to bardzo atrakcyjnej cenie! Nic tylko brać i grać!


    [Minuta]


    *Uwaga! Celowy brak oceniaczki! Tak więc drogi Czytelniku - przeczytaj reckę i samodzielnie wyciągnij wnioski
    Ostatnio edytowane przez Minuta1985 ; 22-01-2014 o 22:15

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •