Pewnie wielu z Was wiedziało, albo podejrzewało, że ten dzień na pewno nadejdzie… i wkońcu nadszedł (sam trochę nie mogę w to uwierzyć). Jestem tu chyba jedyny, który męczył i ukończył tak mocarne, a zarazem porąbane pucharki (DLC również), jedyny, który wytrwał do samego końca, jedyny, który wywalczył i swoje odebrał. To bez wątpienia jedna z najbardziej czasochłonnych jak i też hardcorowych platyn ever i to i tak jest mój ulubieniec pod względem wykonania i grywalności, to gra, która po prostu wzięła połowę mojego serca. To właśnie TPP, jakie uwielbiam najbardziej, można tak powiedzieć, że to taki Counter Strike w trzeciej osobie. Straszna szkoda, że zrezygnowano z trybu dla pojedyńczego gracza - brakowało mi trochę tego, być może to przez nowego producenta Slant Six, albo miało to być zrobione na wzór CS’a, tego nie wiem, ale co najważniejsze, przepływa tu w miarę możliwości realizm, czyli bez jakiejś regeneracji życia, ciągłego odradzania się i bardzo dobrze zrobione jest z obsługą broni - każdy rodzaj waży inaczej i wpływa to na poruszanie się naszej postaci, tak samo i oporządzenie. Ponadto trzeba liczyć się z tym, że wystarczy jeden celny strzał w głowę i można od razu zabić przeciwnika. W rozgrywkach biorą udział dwie strony - komandosi i najemnicy i każda strona ma inne uzbrojenie, można nawet reprezentować różne narodowości (szkoda, że Polski tu nie wcisnęli). Jeżeli chodzi o komunikację to jest znakomita - nie ma tego, że wszyscy mówią i się nawzajem przekrzykują, tylko jedna osoba mówi, a reszta słucha. Kolejną fajną sprawą są potyczki ligowe, czyli tzw. klanówki i globalne rankingi, co zadecyduje którzy gracze zostaną uznani za najlepszych wyjadaczy.

Droga do platyny po której szedłem okazała się dłuższa niż myślałem - zajęła mi prawie 4 lata. Oczywiście były przerwy, większości krótkie, zdarzały się też długie, a raz to chyba pół roku odpoczywałem i to było bodajże przez częste cheaty w grze, a gdy się to zdarzało, po chwili automatycznie zawieszało wszystkim grę, przez co nie dało się normalnie grać i wtedy już tylko same nerwy szły. Z początku grałem sam, byłem sam jak palec. Później zaczynałem sobie dołączać do klanów i byłem w różnych klanach, a z biegiem czasu powoli spotykałem swoich rodaków i coraz więcej, aż wkońcu znalazłem klan, który jednak najbardziej do mnie przemawiał - Polish Team (P*T). Było tam już całkiem sporo członków, gdy dołączyłem (około 20 osób) i tam spędziłem właśnie najwięcej czasu. Mój skill wtedy się polepszał, tam zdobyłem swój największy stopień i tam też rozegrałem najwięcej klanówek - było w sumie to tak dla przyjemności, dla zmierzenia się po prostu, ale nie grałem w to aż tak dużo. Potem się okazało, że były jeszcze kolejne 2 polskie klany i zaczęło się jednoczenie. No grało się naprawdę super, czasami między sobą się robiło potyczki, nikt nie oszukiwał, było zgranie, było też czasami śmiesznie (do teraz pamiętam te chwile ) i to wszystko znacznie ułatwiało mi sięgać po upragniony dzbanek. Jednak czas mijał i mijał, a robiło się nas coraz mniej (przez jakiś rok wszyscy się jakoś trzymali), aż wkońcu 3/4 osób poznikało… i się wszystko posypało. No, ale cóż… jak to się mówi: “Coś się kończy, a coś się zaczyna”. Swój klan wtedy opuściłem, bo grali już nieliczni i bardzo rzadko, a lider klanu nie logował się już wcale. Dosyć długo się zastanawiałem czy wyjść, nie chciałem też tracić swojego stopnia, ale jednak to zrobiłem i brnęło się dalej. A grając na serwerach… no właśnie. Na serwerach… tam było dopiero gorąco, na serwerze takim jak: Japan, US West, US East, czy Global NA trzeba być po prostu mocno przygotowanym, chociażby nawet na sam wpie*dol od hardcorowych graczy, którzy grają non-stop i czasami wydawają się naprawdę straszni - biegają po mapach jak nienormalni, strzelają bardzo celnie - zazwyczaj celują od razu w głowę i to z bardzo dużych odległości i nie zawsze ze snajperki, często z takiego zwykłego M4A1, albo jeszcze lepiej taki UZI, który najlepiej się sprawdza na krótkich odległościach i znam też takich, którzy potrafią kogoś zabić pistoletem z jednego końca na drugi, robią błyskawiczne uniki i nawet podczas samego biegu na otwartym terenie bez żadnego kontaktu, niektórzy też znają takie ścianki, przez które można patrzeć i widzi się wtedy całą mapę i takich kozaków nie łatwo jest zabić, a nawet wytropić. Teraz właśnie mogę lekko przykozaczyć, ale co mi tam . Takim kozakiem-cwaniakiem właśnie byłem . Swojego skilla tak dopakowałem jeszcze przed odejściem mojego klanu. Takie już stałe i hardcorowe osoby z którymi często grałem, znały mnie, ja znałem ich i starałem się z nimi grać jak najczęściej i jak najczęściej stawiać im opór, bo byli w miarę równi ze mną, a szkoda mi było trochę grać z tymi słabszymi i starałem się to wszystko jakoś wyrównywać. Miałem wiele dobrych akcji, ale nie każdy był też do mnie pozytywnie nastawiony. Gdy etap gry się kończył, albo runda to czasami od niektórych osób dostawałem wiadomości, że używam jakieś cheaty i te osoby nie chciały już ze mną grać i ktoś musiał wyjść. Także wesoło to mi nie było, próbowałem im udowodniać, że nie jestem żadnym cheaterem, ale nie dało rady (uparte osły). Cóż… nie moja wina, że takiego skilla wyrobiłem, tak więc musiało się wtedy szukać innego pokoju. Grało się i grało, a doszły mnie potem słuchy o zamknięciu serwerów (hi Zerathel ) - czułem się wtedy jak bym był po wypiciu jakiegoś silnego napoju energetycznego, dawałem ostro do pieca i na szczęście ze wszystkim zdążyłem.

Mówiąc już o samych trofeach to widać zresztą już po ich samych opisach, że to mocne przegięcie i zgadzam się z tym, bo zdecydowanie wolałbym coś, co wymaga tylko dużych umiejętności niż dysponowanie ogromnym czasem. Bardzo ciężko jest zdobyć jakiekolwiek trofeum, dużo zależy od szczęścia, jeżeli się gra z hardcorowymi osobami to szanse są bardzo marne, a wtedy jedno trofeum można robić miesiącami. Nie ważne z kim się gra - tutaj zawsze trzeba wkładać maksymalne umiejętności, choćby nawet na samo zabijanie przeciwników, bo nie jest to wcale łatwe. Jeżeli chodzi o pucharek “Legion of Merit Medal” to już w ogóle jest hardcore, no trzeba być naprawdę wytrwałym - lista zadań do wykonania jest straszna, np. wygranie 500 gier, albo zabicie 5000 graczy - to nawet jest ciężko skomentować. A najlepsze jest to, że jak się zrobiło duży postęp w danym pucharku, a w ostatniej rundzie gra się zawiesza to wtedy nie zalicza dosłownie nic - takich sytuacji miałem właśnie wiele i musiało się robić niestety od nowa, a były to znowu kolejne nerwy. Ujawniam w tej chwili, że jakieś 85% pucharków zrobiłem samemu, a resztę dokończyłem na ustawce z kumplem, którego poznałem dopiero, gdy zostało nie całe pół roku do zamknięcia serwerów. Warto zaznaczyć fakt, że w tej grze zdobyłem swoje pierwsze trofeum . No i co mogę jeszcze powiedzieć? Cóż... jak widać to o co walczyłem wkońcu wywalczyłem (no bo musiało się tak stać ).

Wygląd platynki podoba mi się bardzo, ma w sobie to coś - jest taka czysta i… epicka . Wdzianko wygląda tak:


Podsumowując krótko, bardzo wiele zależy od umiejętności i szczęścia, potrzeba naprawdę dużo sił, wytrwałości, a przede wszystkim masę ogromnego czasu, by zdobyć ten straszny dzbanek. Trudność to zdecydowanie 10/10.